2014-01-15

Tajni Imigranci - rozdział 2



Mimo iż mieszkanie mam całkiem spore, to czasami czuję, że jest w nim zbyt tłoczno. Jest to zasługa dwójki moich współlokatorów, z którymi żyje się jak w rodzinie, raz bywa lepiej, a raz gorzej. Największym dla nas wyzwaniem jest wspólne oglądanie telewizji. Najtrudniej jest nam ustalić co będziemy oglądać, lecz nawet potem dochodzi do konfliktów. W tej chwili, dla przykładu, przedłużające się ogłoszenia wyborcze zaczęły dawać się we znaki memu koledze Dużemu. Ksywa jaką mu wybraliśmy była adekwatna do jego wyglądu, poza tym Duży to równy chłop, szkoda tylko, że nie grzeszy rozumem.
– Niech kto przełączy na co innego, nie zniosę dłużej tego ględzenia. – wybełkotał Duży, przeżuwając schabowego z kartoflami. Nie przemawiały do niego zapewnienia polityka, że jego partia postawi ten kraj na nogi.
– Nie mów z pełnymi ustami, to obrzydliwe. – zwróciła mu uwagę Agata. – I czy w końcu naprawiliście tę szafę? Nie będę sama robić wszystkiego w domu, wystarczy, że gotuję dla was obiadki.
Agata często zachowuje się jak nasza matka albo starsza siostra, zawsze na nas narzeka, jednakże mam wrażenie, że bez niej nasz dom by się rozpadł.
– Agatka, spokojna twoja główka, szafka się zrobi. – odrzekł Duży, dla świętego spokoju.
– Mówisz to już od tygodnia. I nie mów do mnie Agatka, jesteśmy sami, więc zwracaj się do mnie moim prawdziwym imieniem. ­Brzmi ono Luna, jeżeli nie zapomniałeś.
Widząc, że wszyscy są w złym humorze postanowiłem coś zaproponować.
– Wiecie co by nam dobrze zrobiło? Gdybyśmy na chwilę zrzucili nasze „przebrania”. – nawet nie czekałem na odpowiedź, od razu zacząłem zasłaniać okna w pokoju.
– Jesteś pewien Zamfir? – spytała mnie Luna – wiesz ile miejsca zajmie Duży, po transformacji.
Duży burknął coś pod nosem, więc uznałem, że się ze mną zgadza. Wyjęliśmy z naszych kieszeni białe kamienie z wyrzeźbionymi symbolami i położyliśmy je na stole. Ich moc dłużej nas nie chroniła, zaczęliśmy się przemieniać. Duży rozrósł się tak, że niemal sięgał głową do sufitu, zaś jego skóra poszarzała. Na koniec jego głowa zupełnie wyłysiała, a twarz przybrała kształt ogromnego kartofla.
– Dobrze, żem wyładniał, bom nie mógł już patrzeć w lustro na tę ludzką gębę. – rzekł zadowolony, czego zresztą zupełnie nie rozumiałem, bo chociaż jego ludzka postać nie grzeszyła urodą, to i tak wyglądała zdecydowanie lepiej niż teraz.
W przeciwieństwie do Dużego, transformacja przysłużyła się Lunie. Nawet jako człowiek nie mogła narzekać na swój wygląd, teraz jednak przemieniła się w prawdziwą piękność, chociaż błękitne niczym niebo włosy, lśniące złote oczy oraz długie szpiczaste uszy mogłyby niektórym wydawać się dziwne.
Jeżeli chodzi o mnie to sporo straciłem na wadze, nie ma się czemu dziwić, kiedy kurczysz się do rozmiaru półlitrowej flaszki. I tak wolę być małym, niebieskim stworkiem, niż wysokim człowiekiem, przynajmniej wtedy mam swobodę latania.
– Nie ma to jak być we własnej skórze. – z radości obleciałem dookoła żyrandol.
– No raczej. – potwierdził Duży – Szkoda tylko, że człowiecy takie małe chałupy budują.
Rzeczywiście, wielki troll, jakim był Duży, z ledwością poruszał się po pokoju, potykając się przy tym o meble.
– Gdybyś tyle nie żarł to nie byłbyś taki wielki. – dogryzła mu Luna – Nie powinieneś narzekać, mamy spore, czteropokojowe mieszkanie.
– Gadasz, że ta chałupa jest spora? Wolne żarty, moja rodzinna jaskinia była dopiero spora. Była ciemna i wilgotna i nie słychać było wrzasków bachorów od sąsiadów z góry.
– Myślisz, że ja nie tęsknie za moim jeziorem, albo Zamfir nie pragnąłby wrócić do swoich braci, płanetników? Nie tylko tobie zbrzydło życie w ukryciu, lecz narzekaniem niczego nie zmienisz.
Prawdę mówiąc nasza rusałka również miała tego wszystkiego dosyć, dlatego wyładowała swoją złość na Dużym. Nie dziwię się jej, życie pośród ludzi to nieustanne ukrywanie się. Nie wolno nam ukazać swoich prawdziwych postaci, ani korzystać z danych nam mocy. Jednym słowem nie możemy poczuć się sobą. Życie tutaj staje się coraz bardziej uciążliwe, powoli zapominamy kim jesteśmy. A wszystko przez błąd, jaki popełnili nasi przodkowie, wieki temu.
Trzeba było wyjść naprzeciw ludziom, kiedy jeszcze nie było ich tak wielu na świecie. Niestety nie zależało nam na zmianach, pragnęliśmy żyć w izolacji. Problem w tym, iż ludzie mnożyli się niczym króliki, pozostawiając nam coraz mniej wolnej przestrzeni. Większość magicznych stworzeń zbiegła do Ukrytych Krain – niewielkich wymiarów równoległych, od niepamiętnych czasów połączonych z tym światem. Potocznie mówimy na nie „druga strona”. Niestety z biegiem lat zaczęło nam brakować przestrzeni do życia. Część magicznych stworzeń została zmuszona wyemigrować do świata ludzi. Ukrywanie się było błędem, powinniśmy byli zjednoczyć się i wspólnie dać do zrozumienia ludziom, że ten świat nie należy jedynie do nich. Niestety przez nasze odwieczne waśnie, dumę, oraz wzajemne uprzedzenia nie potrafiliśmy się zjednoczyć.
– Taki już nasz los – westchnąłem – musimy płacić, za błędne decyzje naszych dawno już nieżyjących władców.
– Nasi obecni przywódcy wcale nie są lepsi. – żachnęła się Luna – Ich jedynym pomysłem na załatanie dziury w budżecie jest ograniczanie środków pomocy dla żyjących między ludźmi. Jest nam wystarczająco ciężko nawet bez durnych reform Rady Starszych. Mogliby dla odmiany choć raz przestać się kłócić i wymyślić coś konstruktywnego.
– Nie spodziewaj się cudów, moja droga – rzekłem pobłażliwie – Rada Starszych to zbieranina kilkunastu magicznych stworzeń, a każdego z nich obchodzą wyłącznie interesy własnej rasy.
– Mylisz się Zamfir – wtrącił się Duży – Oni nawet swych braci mają głęboko w poważaniu. Jedyne o co dbają to o swoje kieszenie, pilnują aby zawsze były wypchane po brzegi. Jakby mało mieli forsy z tych, no…
– Defraudacji. – wyręczyłem trolla.
– …Właśnie. Mogliby chociaż kraść jak uczciwi złodzieje. – Duży splunął na podłogę, co natychmiast rozgniewało Lunę.
– Przestań brudzić podłogę! To jest dom, a nie trollowa jaskinia!
– Hem?! Ja sądził, że rusałki lubią wilgoć. – zripostował Duży.
I tak zaczęła się ostra wymiana poglądów na temat różnic między ich rasami. Minęło trochę czasu nim zdołałem uspokoić tę dwójkę.
– Luno, czy coś cię trapi? Zwykle nie wpadasz aż w taką złość. – spytałem rusałkę, kiedy ta nieco ochłonęła.
– Eh, muszę się napić… – westchnęła nimfa, po czym poszła do kuchni i wyciągnęła z lodówki butelkę piwa. Jednym pociągnięciem opróżniła jej zawartość do połowy. Chociaż Luna posiadała urodę prawdziwej rusałki, to zachowaniem niczym nie przypominała swych baśniowych odpowiedników.
– Nie dostałam zezwolenia na zamieszkanie po „drugiej stronie”. – podjęła po chwili ­– Czekałam pół roku tylko po to, aby po raz kolejny usłyszeć odmowę. Chyba wyjadę za granicę, na przykład do Anglii, bo w tym kraju nie ma perspektyw dla magicznych stworzeń.
– Wybierasz się na zachód? Radziłbym to przemyśleć, tamtejsi miejscowi pogardliwie traktują stworzenia znad Wisły.
– Nie musisz mi tego mówić, mieszka tam moja kuzynka Wiła. Nie jest jej lekko, ale i tak wcale nie marzy o powrocie. Mam nadzieję, że kuzynka pomoże mi się urządzić na miejscu.
– Ja niestety nie mam żadnych znajomych w „krainie Artura”. – pocieszyłem się butelką Luny, opróżniwszy ją do końca. Pod wpływem tego orzeźwiającego trunku zebrało mi się na wspomnienia.
– Pamiętacie czasy kiedy składano nam dary, opowiadano o nas baśnie, tworzono legendy. Za dawnych, dobrych czasów każdy wiedział czym jest płanetnik, laskowiec czy utopiec.
– Zostaliśmy wyparci przez stworzenia z Grecji, Anglii oraz Skandynawii. – wyjaśniła Luna – Zobaczycie, za dwadzieścia lat przejmą wszystkie nasze warsztaty magiczne i zaleją rynek własnymi produktami. Weźmy na ten przykład różdżkę, którą dostałam od mojej świętej pamięci babki. Jest to porządna, połabska różdżka, służy mi od czterystu lat i ani razu się nie zepsuła. Już nigdzie takiej nie kupicie, gdyż rynek magiczny zalała anglosaska tandeta. Masowo produkowane różdżki, które psują się po trzech latach szwankują przy najprostszych zaklęciach.
– Ja zaś, dawniej naprawiał mosty, z innymi trollami. – wtrącił się Duży – To były czasy, ale przyszły krasnoludy i wygryzły nas z interesu.
– Z kolei ja, wraz z innymi płanetnikami zajmowałem się przepowiadaniem pogody. Za niewielką dopłatą odganialiśmy nadchodzące burze, albo ściągaliśmy deszcz w okresie suszy, wedle woli klienta. W życiu bym nie pomyślał, że wyląduję w magazynie w jakimś markecie… A nie, przepraszam, to już nieaktualne. Dzisiaj mnie zwolnili.
– No to pięknie – burknęła rusałka – Będziemy musieli ograniczyć wydatki. Zaczynając od jedzenia – wymownie spojrzała na Dużego, który znany był ze swojego apetytu.
– Co się na mnie gapisz? Lepiej by Luna przestała kupować tyle tych kremów i pachnideł. I tak wcale ci nie dodają urody. – trolle mają zupełnie odmienny gust, jeżeli chodzi o kobiety, im brzydsza, tym dla nich bardziej atrakcyjna. Na szczęście Duży powstrzymał się od dalszych komentarzy, gdy usłyszał w rurach głośny szum wody.
– Luno, uspokój się, zanim rozwalisz całą instalację. – musiałem powstrzymać rusałkę, która w gniewie uaktywniła swą moc. – Nie stać nas na naprawę. Zresztą nie masz się o co martwić, wkrótce wszystkie nasze problemy się rozwiążą.
Poleciałem do swojego pokoju po torbę, którą zabrałem z pracy. Niestety zapomniałem, że w postaci małego duszka pogody nie mam tyle siły co w mojej ludzkiej formie. Sprawiłem przyjaciołom niezły ubaw siłując się z ogromną torbą. Zdyszany rzuciłem ją na stół i wysypałem jej zawartość. Wtedy koledzy zamilkli, a szeroko rozdziawione usta zastąpiły ich uśmiechy.
– Zamfir, coś ty przyniósł?! Zacząłeś handlować narkotykami. – przejęła się Luna na widok plastikowych pakunków z zielonym proszkiem w środku.
– Jakimi znowu narkotykami, za kogo mnie uważasz?! Przyjrzyj się dokładnie. Narkotyki są białe, a ten proszek jest zielony. Nie zgaduj, powiem ci co to jest. Dziesięć kilo proszku z mandragory.
Mandragora to prawdopodobnie najcenniejsza roślina na świecie. Jest powszechnie stosowana w przyrządzaniu wszelkiego rodzaju eliksirów. Ci którzy nauczyli się ją uprawiać dorobili się majątku. Hodowanie mandragory nie jest nielegalne, pod warunkiem, iż odbywa się to po „drugiej stronie”. Niestety często się słyszy o różnych istotach, które hodują magiczne rośliny w świecie ludzi, narażając przez to nas wszystkich na ujawnienie.
– Mandragora? – powtórzyła rusałka – To jeszcze gorzej. Skąd ty to w ogóle wytrzasnąłeś? Wszedłeś w jakieś układy?
– Nie ja, tylko mój szef. Teraz już rozumiem dlaczego ostatnimi czasy zatrudniał coraz więcej krasnoludów, a pozostałe rasy zwalniał pod byle pretekstem. Robił miejsce dla swoich kumpli, żeby móc swobodnie handlować mandragorą. Ten krasnal to wyjątkowo perfidna kanalia. Za dużo czasu spędził w ludzkiej skórze i do reszty się „zczłowieczył”.
– Zamfir, będziemy mieli przez ciebie kłopoty.
– Nie histeryzuj, krasnal nie wie, że zabrałem jego towar.
Jednak moje zapewnienia nie wystarczyły rusałce.
– Ale to jest nielegalne, lepiej pozbądź się tego świństwa.
W końcu wyprowadziła mnie z równowagi.
– Kobieto, czy ty nie rozumiesz, że to nasza jedyna szansa na opuszczenie świata ludzi! Nie wiem jak ty, ale ja mam po dziurki w nosie tego miasta, jego wstrętnych mieszkańców, oraz spalin samochodowych. Chcę wrócić do mojego lasu. Dzięki temu ­– wskazałem na torbę – możemy załatwić sobie przepustki do Ukrytych Krain.
– Ja nie kumam jak ta zielona sól ma nam pomóc. – powiedział Duży, trzymając w jednaj łapie pakunek mandragory, a drugą drapiąc się po głowie.
– To proste, mój ogromny przyjacielu. Sprzedamy ten towar, a za zarobione pieniądze kupimy sobie przepustki do Ukrytych Krain. Dzięki łapówkom wiele osób przedostało się na drugą stronę.
Duży od razu rozradował się na myśl o powrocie do swojej rodzinnej jaskini, natomiast Luna pozostawała sceptyczna. Po długiej i wyczerpującej dyskusji udało nam się ją przekonać do mojego pomysłu. Teraz pozostało nam jedynie znaleźć kupca.


następny rozdział 

9 komentarzy:

  1. Ogromny plus za wyobraźnię! Trzeba mieć duży jej zasób, żeby wszystko wymyślić. Fantastyka nie jest łatwa dla pisarza, to ogromne wyzwanie, ale ty chyba nie masz z tym problemu ;) też lubie pisać opowieści fantastyczne, ale dla siebie i wiem, że to nie jest łatwe, chociaż moje teksty z pewnością nie zawierają tyle elementów co twoje. Weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mitologia słowian <333 Bardzo dobry pomysł, by ją wykorzystać, pochwalam. Za to czepiłabym się regionalizmu. Staraj się unikać "kartofli" i innych takich, bo w opowiadaniach dziwnie to brzmi i niektórzy wręcz mogą nie wiedzieć, co to znaczy.
    A gdy używasz swoich nazw, określeń, nie używaj cudzysłowa, jak w "po drugiej stronie" bo to też brzmi dziwnie. Szczególnie w wypowiedziach, gdzie teoretycznie cudzysłów oznacza zaakcentowanie słów. ^^
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehe. Wiesz, ja też ostatnio noszę się z zamiarem napisania czegoś podobnego... Może bardziej w klimacie Fables, ale w słowiańskich i polskich klimatach. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
    Kolejny rozdział czyta się bardzo dobrze. Spodobał mi się pomysł walki/rywalizacji słowiańskich stworów z anglosaskimi/germańskimi. Nie do końca spodobały mi się natomiast dialogi. Troszkę zbyt sztuczne - za bardzo widać, że kwestie są mówione pod Czytelnika, co by odnalazł się w świecie przedstawionym. Mogło i powinno być bardziej naturalnie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyślałem, że ciekawiej będzie jeśli bohaterowie opowiedzą o świecie, zamiast narratora. Cieszę się, że ci się podoba, jak skończysz to polecam obie Smocze Kompanie.

      Usuń
    2. Słówko na dziś: klimaty :D Niestety edytować nie można :p

      Usuń
    3. ???????????? em, że co?

      Usuń
    4. To odnośnie mojej elokwencji w poście powyżej: "w klimacie Fables, ale w słowiańskich i polskich klimatach". :p

      Usuń
    5. A w kwestii dialogów, rozumiem, ale trzeba tak to robić, żeby czytelnik nie widział, że bohaterowie gadają pod niego. I żeby nie było - ja popełniam ten sam błąd. No, ale właśnie, to błąd.

      Usuń
  4. Widzę, że Duży to taki protoplasta Zubrika trochę jest ^^ jemu też nie podobała się ludzka forma. I wogle widać zalążki Smoczej Kompanii :P I tak się zastanawiam...jak ten Płanetnik był wielkości "półlitrowej butelki", to wypijając pół flaszki piwa, zwiększyłby swoją masę o połowę :D już nie mówie, że pewnie upiłby się w sztok :P spodziewałem się, że płanetnik powie coś w stylu "dawniej przepowiadaliśmy pogodę, a teraz? Wyparł nas Jarosław Kret" :D

    OdpowiedzUsuń