To
było najdłuższe dziesięć minut w moim życiu, podczas których oczekiwałem na
przybycie znajomych łowców Raven. Moje obawy były jak najbardziej uzasadnione,
bo skąd miałem wiedzieć czy koledzy szatynki nie okażą się bardziej szaleni niż
ona. A jeżeli okażą się darzyć wampiry niezmierną nienawiścią? Raven nie wstawi
się w mej obronie, jeśli nie jestem już dłużej jej potrzebny.
Kiedy
rozległo się pukanie do drzwi, moje serce zabiło, jakby w jego wnętrzu siedział
bokser i to wagi ciężkiej. Kobieta nie śpieszyła się z otwarciem drzwi, jakby
nie cieszyła się za bardzo z wizyty kolegów po fachu. Nie miałem zbyt dobrego
widoku z kuchni na przedpokój, ale na pierwszy rzut oka dwaj nowi łowcy nie
wyglądali szczególnie groźnie, chociaż po doświadczeniach z Raven przekonałem
się, iż nie należy oceniać książki po okładce. Nasi goście składali się z
trzydziestoletniego faceta oraz krótko ostrzyżonej blondynki, mniej więcej w
wieku Raven. Z wyglądu nie wyróżniała się niczym szczególnym poza kolczykiem w
nosie. Natomiast mężczyzna był bardzo postawny z ciemnymi włosami i krótko
przystrzyżoną bródką, zaś jego ubiór wyglądał jak z minionej epoki. Nosił na
sobie ciemny skórzany kaftan spod którego wystawała błękitna
kamizelka, zaś szyję miał skrytą za wykładanym kołnierzem zapiętym agrafą z
czerwonym klejnotem.
Poza tym im dłużej mu się przyglądałem, tym bardziej wyczuwałem w nim coś
tajemniczego.
Po
krótkiej rozmowie trójka łowców weszła do pokoju, po czym Raven zawołała nas
zza progu.
–
Chodźcie tu obaj.
A
już miałem złudną nadzieję, że ukryję się przed oczami pozostałych łowców. Obaj
razem z Goldsztajnem wyszliśmy z kuchni czując się jakbyśmy szli na własny
proces sądowy. Nie mieliśmy pojęcia co planują z nami zrobić, jednak ja miałem
znacznie więcej powodów do obaw niż on. Łowcy spojrzeli na mnie z
zaciekawieniem, mogłem ukryć swoją bladą cerę oraz czerwone oczy za twarzą
zwykłego człowieka, ale Raven pewnie i tak powiedziałaby im, że jestem
wampirem. Blondynka wykazywała większe zaciekawienie, zaś brunet zachowywał
kamienną twarz, lecz jego przeszywający wzrok wyraźnie mnie śledził. Naprawdę
czułem się przy nim nieswojo, jakbym… Do diabła, znam to uczucie. Czułem je,
gdy dawno temu, do klubu Cyklopa zawitał Julius. To niepokojące uczucie, które
zwykły odczuwa w obecności wyższego, powróciło. Zatem wyższy wampir jest
łowcą?! To już gorzej być nie mogło.
–
Miałaś przyprowadzić tylko Goldsztajna, kim jest ten drugi? – głos blondynki
sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
–
Moim nowym zwierzątkiem. – fuknęła Raven.
–
A już myślałam, że nowym chłopakiem. – zażartowała – Przydałby ci się w końcu
ktoś do towarzystwa Kasiu.
Że
co? Ta groźna łowczyni, która w pojedynkę wybiła całą zgraję wampirów naprawdę
nazywa się Kasia? Gdybym nie bał się o swoje życie to bym się roześmiał.
–
Ile razy ci mówiłam, masz do mnie mówić Raven! – wybuchła szatynka,
czerwieniejąc przy tym ze wstydu – Myślisz, że sama jesteś lepsza? Weronika,
która każe mówić do siebie Viki.
–
Moja ksywa przynajmniej brzmi podobnie do mojego imienia. Natomiast co ty masz
wspólnego z krukiem, bo Raven to kruk po angielsku, gdybyś nie wiedziała. Też
mi „raven”, ty nawet nie masz czarnych włosów.
–
Cicho bądź Weroncia! W angielskich nazwach nie liczy się ich znaczenie, tylko
to czy fajnie brzmią. – Twierdziła obrażona łowczyni zwana Kasią. Obserwując
zabójczynie wampirów miałem wrażenie jakby kłóciły się dwie koleżanki z liceum.
–
Jejku, coś ty taka drażliwa? – spytała Viki, nie przejmując się jej złym
humorem – Zeszłej nocy rozwaliłaś klub pełen wampirów, więc powinnaś być
zadowolona. A skoro już o tym mowa, to mieliśmy wspólnie przeprowadzić tą
akcję. Bractwu nie spodoba się twoja kolejna solówka.
–
Tak? I co zrobią? Wyrzucą jednego ze swych najlepszych łowców? – żachnęła się
Raven.
–
Nie wszystko poszło po twojej myśli, nieprawdaż? – wyższy po raz pierwszy zabrał
głos i był on mniej więcej taki, jakiego spodziewałem się po kimś z wampirzej
elity, spokojny, chłodny i beznamiętny,
nie wyrażający żadnych emocji, podobnie jak twarz jego właściciela.
–
Alastor, przynajmniej ty nie działaj mi na nerwy. – wycedziła szatynka, której
nawet wyższy wampir nie był straszny.
Gdyby
tak się zastanowić, to Raven popsuł się humor odkąd uratowałem jej skórę
zeszłej nocy. Czyżby łowczyni chodziła naburmuszona, bo nie poradziła sobie
sama z kupą wampirów? Czy właśnie o to chodziło Alastorowi, mówiąc „nie wszystko poszło po twojej myśli”? A
może złościło ją to, iż akurat wampir przybył jej z pomocą?
–
Wystarczy już tego przekomarzania. – ucięła Viki – Zajmijmy się w końcu naszymi
sprawami. Ty jesteś Goldsztajn? – zwróciła się do starszego mężczyzny, który skinął
głową, potwierdzając swoją tożsamość.
–
Jesteśmy łowcami wampirów i będziemy cię ochraniać. Jakiś czas zostaniemy
tutaj, lecz później przeniesiemy cię w bezpieczniejsze miejsce.
–
Dlaczego od razu nie przeniesiemy się w inne miejsce? – zapytał Goldsztajn,
któremu wyraźnie zbrzydła ta rudera – Powinniśmy wykorzystać to, że wciąż jest
jasno i wampiry nie wychodzą na ulice.
–
Niestety to nie takie proste. – spokojnie odparł Alastor – Juliusowi podlegają
nie tylko wampiry, ale też niektórzy ludzie. Dzięki swej ludzkiej tożsamości
Julius posiada kontakty w miejscowym półświatku. Zapewne pracujący dla niego
bandyci nawet nie są świadomi kim naprawdę jest ich szef, nie zmienia to faktu,
iż wykonają każde jego polecenie.
Słysząc
to Goldsztajn westchnął zrezygnowany, wiedząc że nawet za dnia nie będzie
bezpieczny.
–
Chcielibyśmy też żebyś powiedział nam co Julius dokładnie planuje zrobić z pana
wynalazkiem, lecz najpierw… – Viki skierowała swój wzrok ku mnie – Raven,
myślę, że najwyższy czas w końcu uśpić twojego zwierzaczka.
Że
co?! Po tym wszystkim co zrobiłem dla Raven chcą mnie tak po prostu ukatrupić?!
–
Ale jak to? Przecież zrobiłem wszystko co mi kazałaś. – wyjąkałem do Raven,
która zaczęła unikać ze mną kontaktu wzrokowego – A co z antidotum? Obiecałaś,
że mi je dasz w zamian za wystawienie ci Cyklopa! – Byłem naprawdę
zdesperowany, jednak nie czułem się zaskoczony. Od samego początku miałem
przeczucie, że po wszystkim łowczyni może zechcieć mnie po prostu wykończyć.
–
Antidotum? – Alastor uniósł lekko brew ze zdziwienia, co byłoby pierwszym
wyrazem emocji jaki pojawił się na jego twarzy – Raven, coś ty znowu wymyśliła?
Wtem
niespodziewanie Viki wybuchła śmiechem.
–
Znowu zrobiłaś ten swój numer z „zastrzykiem śmierci”? Sądząc po wystraszonej
minie Myszki miałaś niezły ubaw.
Strach,
który wcześniej odczuwałem, teraz zastąpiła wściekłość. Pomyślałem sobie, że
jeśli mam powoli zdychać od jakiegoś świństwa w towarzystwie śmiechów, to wolę
już zostać ugodzony w serce srebrnym nożem. Przynajmniej zginę walcząc, ale nie
pozwolę się dłużej poniżać. Jeżeli chociaż raz uda mi się przyłożyć którejś z
łowczyń, to będę miał się czym pochwalić przed kumplami w piekle.
–
Muszę cię zasmucić mój drogi wampirku – zwróciła się do mnie Viki z
nieukrywanym rozbawieniem – Nie ma żadnego antidotum, ponieważ nie było żadnej
trucizny.
–
CO?!
–
To co słyszysz, to nie była żadna trucizna. Kaśka wstrzyknęła ci zwykłą wodę i
trzymała cię w strachu, żebyś wykonywał jej polecenia.
Gdy
spojrzałem na Raven, ona tylko przewróciła obojętnie oczami. A więc to prawda!
Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, jakiś nagły impuls, przez który zapomniałem
do czego szatynka jest zdolna i ruszyłem na nią z mocno zaciśniętą pięścią.
Łowczyni prędko mi pokazała, że to był zły pomysł, wykręcając mi rękę i
przykładając nóż do szyi.
–
Powinieneś być mi wdzięczny, że w ogóle pozwoliłam ci żyć. – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
–
Ha, ha, nasz Myszka okazał się jednak drapieżnikiem. – Viki wyraźnie bawiła
cała ta sytuacja – Jest zdecydowanie ciekawszy niż poprzedni wampir, którego
zmusiłaś do współpracy.
Wyglądało
na to, że zaraz moja głowa zostanie oddzielona od szyi. Czy to normalne, że
czułem jednocześnie strach oraz pewnego rodzaju ulgę? Podejrzewałem, że jakaś
część mnie ucieszyłaby się gdyby mój żywot wampira dobiegł końca. Jednakże i
dzisiaj śmierć mnie ominęła, gdyż niespodziewanie zareagował Alastor.
–
Raven, jeżeli pozwolisz, to chciałbym zamienić słówko z tym młodym wampirem. –
rzekł beznamiętnie, jakby moje życie nie było dla niego szczególnie ważne –
Widzę, że jego obecność działa ci na nerwy, zatem chętnie uwolnię cię od jego
towarzystwa.
Te
słowa ostatecznie przekonały łowczynię, by mnie puściła i to dosłownie - cisnęła
mną o podłogę, ale przynajmniej gardło nadal miałem w jednym kawałku.
–
Chodź za mną. – Rozkazał mi Alastor. Wyższe wampiry posiadają taką charyzmę, że
nawet zwykła prośba brzmi u nich jak rozkaz.
Przeszliśmy
do drugiego pokoju. Dopiero teraz dotarło do mnie, że zostaję sam na sam z
wyższym. Chyba jednak byłoby bezpieczniej pozostać w towarzystwie łowczyni.
Jedynym miejscem do siedzenia był stary, podniszczony taboret, lecz
najwidoczniej nie odstraszył on reprezentanta wampirzej elity. Ja natomiast
czułem się trochę głupio, nie mając gdzie usiąść, jednak nie śmiałem narzekać
przy Alastorze.
–
Zatem panie…
–
Radku – przedstawiłem się z wahaniem.
–
Od jak dawna jesteś wampirem?
–
Około cztery lata.
–
Ilu ludzi dotąd ukąsiłeś?
Jak
miałem odpowiedzieć na to pytanie? Jeżeli Alastor pomaga łowcom, oznacza to iż
sam zwalcza wampiry, a zatem przyznanie się do ofiar w ludziach mogłoby
zakończyć moją egzystencję. Natomiast jeśli skłamię mówiąc, że nigdy nie
tknąłem cudzej szyi, wtedy wyższy może mi nie uwierzyć.
–
Dwóch – zaryzykowałem zaniżając wynik o jeden – ale nie miałem wyjścia,
przymierałem głodem. Normalnie ograniczam się do zwierząt, ale wtedy…
Alastor
w ogóle się nie odzywał, wyglądał, jakby zapomniał o mojej obecności.
–
Dobrze, że się przyznałeś. – ocknął się po chwili – Jeszcze nigdy nie spotkałem
wampira, który choć raz nie skosztował… – urwał w pół zdania, zaś jego usta wykrzywiły
się w grymasie obrzydzenia.
–
Powiedz mi, czy pamiętasz jeszcze jak wygląda dzień, jak wygląda słońce?
Do
czego on zmierza z tymi pytaniami? Wyższe wampiry są dziwne, po Raven to
przynajmniej wiedziałem mniej więcej, czego się spodziewać. Kiwnąłem głową,
jeszcze pamiętałem błękitne niebo, jasność oraz słońce. Jeszcze…
Alastor
wstał z taboretu i skierował się w stronę okna. Nie domyśliłem się w porę co
planuje i kiedy odsunął zasłonę było już za późno. Mordercze światło dnia wdarło
się do pokoju zalewając je blaskiem, którego tak bardzo boi się każdy
krwiopijca. Nie miałem za czym się skryć, jedyne co mogłem zrobić to skulić się
na podłodze w nadziei, że ubranie wystarczy by ochronić moje ciało. Z
przerażeniem czekałem aż promienie słońca zaczną palić moją skórę, czekałem i…
nic się nie wydarzyło. Ostrożnie zerknąłem zza rękawa, za oknem rozpościerało
się jasne, niebieskie niebo, żadnego księżyca ani gwiazd, oprócz tej jednej,
wokół której krąży Ziemia. Nic z tego nie rozumiałem, czyżbym nagle stał się
odpornym? Alastor spoglądał na mnie z niewzruszoną miną, myślałem że widząc jak
w panice tarzam się po podłodze wyższy roześmieje się lub co najmniej pokręci z
pobłażaniem głową.
–
Dla… dlaczego nie spłonąłem? – wydusiłem cały roztrzęsiony.
–
Czy wiesz dlaczego sztuczne światło nam nie szkodzi? – odpowiedział pytaniem.
–
Raven tłumaczyła, że to promieniowanie ultrafioletowe słońca nam szkodzi, a
sztuczne światło go nie ma.
–
A czy wiedziałeś, że szkło zatrzymuje owo promieniowanie?
Milczenie
oraz głupawa mina były moją jedyną odpowiedzią.
–
Większość z wampirów nie zdaje sobie sprawy, iż może bezpiecznie spoglądać na
dzienny świat zza szyby okna. Jednak ci, którzy to wiedzą zwykle są wyśmiewani
przez swoich braci, przepełnionych strachem przed blaskiem słońca.
–
Dlaczego o niczym mi nie powiedział?! – zagotowało się we mnie ze złości – Tak
długo kryłem się po piwnicach w strachu przed dniem, podczas gdy…
–
Wybacz że przerywam, ale kogo konkretnie wspomniałeś? – zainteresował się
niespodziewanie Alastor.
Otóż
nie stałem się tym kim jestem, bo pogryzł mnie pierwszy lepszy szczur kanałowy,
jak to zwiemy wampiry kryjące się za dnia we wspomnianym miejscu. Zwykli nie
potrafią przemieniać ludzi w krwiopijców, jedynie wyżsi mają taką moc, co jednak
nie oznacza, że każdy ukąszony przez nich człowiek staje się wampirem.
Przemiana nawet jednej ludzkiej istoty pochłania sporo energii życiowej,
dlatego wyżsi nie robią tego zbyt często, nie wspominając już, że nie każdy ukąszony
przeżywa transformację. Problemem jest również to, iż nowo powstały wampir może
nie chcieć się podporządkować swojemu twórcy. To nieprawda, że wyżsi posiadają
jakąś formę kontroli umysłu nad stworzonymi przez siebie wampirami. Zatem jakim
sposobem podporządkowują sobie nowo powstałych krwiopijców? Najczęściej starają
się ich zastraszyć, jednak Olrox wcale nie musiał wobec mnie tego robić.
Moja
ludzka przeszłość nie była ani trochę ciekawa - ojciec pijak, który często mnie
bił, aż pewnego razu przesadził. Prawdopodobnie zakatowałby mnie na śmierć,
gdyby tamtej nocy, koło naszego podwórka nie kręcił się pewien starszy facet.
Wydawał się zwykłym, dziadem w łachmanach, do czasu aż ojciec go zaczepił i to
był jego ostatni błąd w życiu. Wcale go nie żałuję. Następnie Olrox
zaproponował, że da mi „nowe życie” oraz dach nad głową jeżeli będę mu służyć. Ciężko
pobity i pozbawiony perspektyw na życie przyjąłem jego propozycję. Gdybym wtedy
wiedział jak będzie wyglądało to nowe życie…
Muszę
jednak przyznać, że Olrox traktował mnie lepiej niż ojciec, chociaż nie darzył
mnie żadnym uczuciem. Ów staruszek był wyższym i w dodatku bardzo wiekowym
wampirem, powoli zmierzającym ku końcowi swojej tułaczki po tym świecie.
Najwidoczniej nawet nasza rasa nie jest nieśmiertelna. Olrox potrzebował pomocnika,
czy też kogoś do opieki nad nim, przez trzy lata prawie nie opuszczałem jego kryjówki
i Olrox by jedyną osobą do której się odzywałem. Nic jednak nie trwa wiecznie.
Pewnej
nocy, do naszego domu przybyli inni krwiopijcy w nadziei uśmiercenia słabnącego
wampira. Słyszałem taki mit, że jeśli zwykły wypije krew wyższego, wtedy sam
stanie się wyższym, ale nie wiem czy jest to prawda. W każdym razie mnie udało
się uniknąć losu Olroxa, który kazał mi uciekać, samemu stawiając czoło
intruzom. To był jedyny raz kiedy okazał troskę o mnie. Pozbawiony domu
błąkałem się po ulicach, dopóki Mati i jego chłopaki nie wcielili mnie do
swojej bandy.
Opowiedziałem
to wszystko Alastorowi, który słuchał mej opowieści z nadspodziewaną uwagą.
Kiedy skończyłem, wyższy milczał jeszcze długo, potakując głową w zamyśleniu.
Było mi już wszystko jedno co zdecyduje ze mną zrobić, ale niechże już coś
postanowi, gdyż to ciągłe, nerwowe wyczekiwanie powoli mnie wykańcza. Wreszcie
wstał ze swojego obskurnego taboretu i rzekł.
–
Jest jeszcze dla ciebie nadzieja…
No to teraz zabieram się za Smoczą Kompanię... Niestety nie jest łatwo jednocześnie pisać książkę i wstawiać opowiadanka na bloga :( Obawiam się, że coś nowego może się pojawić dopiero na przełomie grudnia/stycznia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz