Minęły
dwa tygodnie i jak dotąd mój były pracodawca nie zgłosił się po swoją
mandragorę, ani nie zaaresztowały nas służby magiczne. Uznałem, to za dobry
znak, być może w końcu los się do nas uśmiechnął. Właśnie jedziemy na spotkanie
z naszym kupcem. Niepokoił mnie fakt, że transakcja odbędzie się w jakiejś opuszczonej
melinie, po zmroku. Jednak z drugiej
strony nie powinienem się temu dziwić, w końcu my, ukrywający się, wszelkie
swoje sprawy musimy załatwiać w największej tajemnicy.
Spoglądając
przez okno autobusu na rzesze ludzi przesuwające się ulicami zastanawiałem się ile
zostało nam czasu? Jak długo jeszcze zdołamy się przed nimi ukrywać? Każdego
roku przybywa coraz więcej homo-sapiens, oraz wymyślają coraz to nowe
urządzenia. Prędzej czy później wykryją naszą obecność, lub któreś z nas
popełni błąd i wyda światu naszą tajemnicę.
Od
przystanku mieliśmy jeszcze kawałek do przejścia. Za każdym razem, gdy mijałem
jakiegoś człowieka zastanawiałem się czy przypadkiem nie był jednym z nas. Nikt
nie wie dokładnie ilu imigrantów zamieszkuje ten świat. Wszyscy skrzętnie
ukrywamy swój sekret. Nawet jeśli podejrzewamy, że nasz sąsiad czy znajomy też jest
ukrywającym się, to wolimy nie zdradzać mu swojej prawdziwej tożsamości. Nigdy
nie wiadomo komu można zaufać, ryzyko jest zbyt wielkie. Ufamy jedynie tym,
których tożsamość dobrze już znamy.
W
końcu dotarliśmy do starego zniszczonego budynku. Odrapane ściany oraz
powybijane okna nie wyglądały zachęcająco, zwłaszcza będąc spowite w ciemności.
Budynek zdawał się być opuszczony, zaczęliśmy się zastanawiać czy nie
pomyliliśmy adresu. Zdecydowaliśmy się jednak wejść do środka.
–
Pusto, jak w głowie Dużego. Ani żywej duszy. – rzekła Luna, po dokonaniu
wstępnych oględzin.
–
A wcale że nie. Tu jest pusto jak… – troll starał się wymyślić jakąś ciętą
ripostę – …Sama jesteś pusta.
–
Bądźcie ciszej, chyba kogoś słyszałem.
I
nie myliłem się. Po chwili, z ciemności wyłonili się trzej mężczyźni, ubrani w
czarne kurtki. Pojawili się znikąd i zdążyli nas otoczyć. Ich gęby miały w
sobie tyle życzliwości co wilki wpatrujące się w swój obiad. Jednym słowem
wyglądali jak typowi bandyci - no cóż, domyślałem się, że naszym kupcem raczej
nie okaże się jakaś miła wróżka.
–
Czego tu szukacie? – zapytał szorstko jeden z mężczyzn.
–
Dobry wieczór, byliśmy umówieni z panem Kosą. – odrzekłem niepewnie – Mamy dla
niego towar. – odruchowo uniosłem przed siebie torbę z mandragorą.
Faceci
spojrzeli tylko na siebie, po czym jeden z nich poszedł poinformować swego
szefa. Nie czekaliśmy długo na przybycie Kosy. Niewiele o nim wiem lecz to co
słyszałem w zupełności mi wystarczyło. Chociaż nosił elegancki garnitur oraz miał
pozornie przyjemniejszy wyraz twarzy, nie budził we mnie większej sympatii niż
jego pomagierzy. Nie mam pojęcia jaką byli rasą, ale czułem, że nie cieszyła
się ona dobrą reputacją. Pewnie były to jakieś wilkołaki lub jaroszki. Na
szczęście my również im się nie przedstawiliśmy. Ponieważ nie wiedzieli z
jakimi stworzeniami mieli do czynienia, nie próbowali zabrać nam mandragory siłą.
Anonimowość to podstawa przy załatwianiu tego typu interesów.
–
Widzę, że przyszliście punktualnie. – zaczął Kosa – Hm, nie kojarzę was sobie, dla
kogo pracujecie?
– My?
– zaskoczyło mnie to pytanie – …Nie, my dla nikogo nie pracujemy. Chcieliśmy tylko
opchnąć trochę mandragory.
–
W takim razie pamiętajcie. W tym mieście nic nie dzieje się bez wiedzy Kosy.
Oraz bez jego zgody. – podkreślił. – Gdybyście chcieli tu czymkolwiek handlować
to macie najpierw uzgodnić to ze mną. Kosa nie lubi konkurencji, woli
współpracę przy rozsądnym podziale zysków.
Nie
znoszę takich ważniaków, ale muszę zachować spokój jeżeli chcę tutaj coś
zarobić. Zbierając w sobie resztki uprzejmości odpowiedziałem mu.
–
Bez obaw, nie zamierzamy otwierać własnej działalności w pana sąsiedztwie.
–
Mam nadzieję. Zresztą wy, leśne stworki nie nadajecie się do biznesu. Jedyne w
czym jesteście dobrzy to uprawa roślin. – zaśmiał się Kosa.
Mężczyzna
musiał być nietutejszy. Za granicą wszystkim się wydaje, że nad Wisłą żyją same
leśne dzikusy, które nie znają się na magii ani na rzemiośle.
Duży
gotów był wygarnąć Kosie za obrażanie tutejszych istot, na szczęście Luna szturchnęła
go w porę łokciem.
–
Dobra, wystarczy tych pogaduszek, przejdźmy do interesów. Pokażcie towar.
Troll,
z grymasem na twarzy otworzył torbę i pokazał jej zawartość – dziesięć
kilogramów proszku z mandragory. Jeden z pomagierów Kosy podszedł by zabrać
towar lecz Duży zasłonił ręką torbę, mówiąc.
–
Zara, a pieniążki to co?
–
Najpierw sprawdzimy towar. – warknął mężczyzna.
–
Daj im jedną paczkę. – Luna szepnęła do trolla.
Duży
niechętnie posłuchał rusałki. Mężczyzna zaniósł paczkę zielonego proszku swoim
kolegom. Następnie rozciął nożem folię i wsypał szczyptę proszku do probówki z
niebieskim płynem. Ciecz zaczęła głośno syczeć, zmieniając barwę na czerwoną,
co wyraźnie ucieszyło Kosę.
–
Wybornie, towar pierwszej klasy i cóż za piękny, czerwony kolor. – mężczyzna
uważnie obejrzał probówkę ze wszystkich stron, co wydało mi się nieco
dziwne – Lubię zacząć dzień od dobrego
interesu.
Zacząć
dzień? Przecież słońce zaszło dwie godziny temu… O kurde, właśnie domyśliłem
się kim są nasi kupcy. Wampiry - dla nich „dzień” zaczyna się dopiero po
zmroku. To dlatego Kosę zaintrygował tak krwistoczerwony płyn w probówce.
Nic
dziwnego, że traktują nas pogardliwie, wampiry zawsze wywyższały się ponad
pozostałe rasy, uważają się za szlachtę pośród magicznych stworzeń. Chociaż
nie, szlachtą to mogli się określać sto lat temu, kiedy jeszcze obowiązywał ich
jakiś kodeks moralny. Chociaż darzyły pogardą pozostałe stworzenia, wampiry
miały pewne cechy pozytywne. Przede wszystkim ceniły sobie honor oraz więzy
rodzinne. Niestety, świat zaczął zmieniać się w zawrotnym tempie, zaś prastare
rody, które przez te wszystkie lata podtrzymywały tradycje krwiopijców zaczęły
chylić się ku upadkowi. Młode pokolenie wampirów zostało przeżarte materializmem,
czego dobrym przykładem jest Kosa - biznesmen, dla którego nie liczy się nic
oprócz prestiżu i pieniędzy.
–
No dobra, przejdźmy do sedna. – rzekł nasz biznesmen, po czym jeden z jego goryli
wyciągnął przed siebie walizkę. Nie mogłem się doczekać kiedy ujrzę jej
zawartość, przez moją głowę przelatywały wizje niebotycznych sum pieniężnych -
w większości przesadzonych, ale cóż poradzę na swoją wybujałą wyobraźnię.
–
Zatem proponuję…
Kosa
przerwał usłyszawszy hałas w sąsiednim pomieszczeniu. W pierwszej chwili
wystraszyłem się, że to służby magiczne nas zwęszyły albo jakiś konkurencyjny
gang postanowił nas obrobić. Chyba naoglądałem się zbyt wielu filmów
sensacyjnych.
Jeden
z wampirów poszedł sprawdzić sąsiedni pokój. Po chwili wrócił, trzymając za
kark jakiegoś bezdomnego.
–
Panie, nie szarp tak, niczego nie zrobiłem. Ja tylko szukałem miejsca na noc. –
starał się wytłumaczyć brudny i ubrany w stare łachy człowiek.
–
W takim razie miałeś pecha, że przybłąkałeś się akurat tutaj. – odrzekł mu
Kosa, uśmiechając się przy tym paskudnie – Koledzy, ja nie biorę do ust
przeterminowanej żywności, ale wy częstujcie się jak chcecie.
–
Zaraz, co wy chcecie mu zrobić? – spytała zaniepokojona Luna, chociaż dobrze
znała odpowiedź.
–
A jak myślisz – warknął jeden z kumpli Kosy, oglądając z wielką ochotą szyję
ofiary.
–
Ale panowie, chwileczkę. Nie ma potrzeby brudzić sobie kłów byle bezdomnym. –
rusałka starała się odwieść wampiry od ich paskudnych zamiarów.
–
Niestety nie mamy wyboru paniusiu – powiedział Kosa – za dużo widział i
słyszał. Musimy go uciszyć dla dobra wszystkich ukrywających się.
–
Luna daj spokój – szepnął Duży – Nie mam nic do ludzia, ale jak te nietopyrze
się na nas obrażą, to nam nie zapłacą.
–
Ale tu chodzi o czyjeś życie.
–
Ale ja chcę wrócić do swojej jaskini – rzekł troll łamiącym się głosem. Wygląda
na to, że jego również gryzły wyrzuty sumienia.
– Zamfir
… – rusałka spojrzała na mnie, w nadziei, że ją wesprę, a ja nie miałem pojęcia
co robić.
Podobało mi się, więc pisze. Przykre, że jednak istnieją źle stworzenia, ale cóż, taka jest kolej rzeczy. Ktoś musi być tym złym.
OdpowiedzUsuńCoraz bliżej do Fables ;)
OdpowiedzUsuńNawet wcale się nim nie inspirowałem ;)
UsuńNie, jasne. To ja jestem świeżo po Wolf among us i doszukuję się wszędzie inspiracji światem Fables.
UsuńZastanawia mnie teraz, czy oni im zapłacą (o ile wogle) prawdziwymi pieniędzmi...wróć- naszymi pieniędzmi, cz też jakąś magiczna walutą...W końcu jak chcą sie przedostać do tych ukrytych krain, to chyba nie będą płacić złotówkami...A może...:P W końcu to słowiańska mitologia jest ^^
OdpowiedzUsuńPisałem to już tak dawno temu, że nie pamiętam jak sobie mieli załatwić z pieniędzmi, ale nawet gdyby mieli im zapłacić w złotówkach, to pewnie mogliby sobie je wymienić na ichnią walutę.
Usuń