Już prawie
zapomniałem jak pięknie wygląda słońce, ten złocisty krąg na jasnym, błękitnym
niebie, pośród białych, puszystych chmur. Stałem na plaży, tylko nie pamiętam,
gdzie to było, nad którym jeziorem. Miałem chyba z dziesięć lat. Tuż przy
brzegu kręciło się mnóstwo ludzi, jakieś matki z dziećmi brodziły w płytkiej wodzie
oraz grupa licealistów urządziła sobie mecz piłki plażowej. Nie chciało mi się
przedzierać przez ten tłum, dlatego wszedłem na pomost. Przygotowałem się do
tak zwanego skoku na bombę. Odepchnąłem się nogami od drewnianych szczebli
mostu, uderzyłem z impetem w taflę jeziora, woda chlusnęła mi prosto w twarz i…
Obudziłem
się cały mokry. Zniknęła plaża, słonko i błękitne niebo, a zamiast nich
ujrzałem odrapane ściany, brudną podłogę i parę starych mebli. Czyżby to
chłopaki wycięli mi jakiś durny kawał? Słowo daję, jestem tak zły i mokry, że
rzucę się na Matiego i powybijam mu wszystkie kły, nawet jeśli ich jest trzech,
a ja sam to… Co jest?
Szarpnąłem
rękoma, ale coś trzymało je w miejscu i poczułem ucisk na nadgarstkach. Mój
skołowany umysł potrzebował chwili, aby przeanalizować sytuację i wywnioskować,
że zostałem przykuty kajdankami do kaloryfera. Poczułem chęć mordu wobec
dowcipnisia, który mnie tak załatwił. Gdy spojrzałem w bok, zobaczyłem dwudziestoletnią
dziewczynę, trzymającą wiadro, do niedawna pełne wody… I w tym momencie mózg
nagle mi oprzytomniał, zaś wściekłość zastąpił strach. Przed oczami przemknęła
mi walka w ciemnym zaułku, podczas której ta niepozorna szatynka bez trudu
załatwiła trzy wampiry. Zaschło mi w gardle, pomimo że resztę ciała miałem
zupełnie mokrą, nie wiedziałem co powiedzieć do tej szalonej kobiety, czy mam być
stanowczy i zażądać by mnie wypuściła, czy lepiej schować swoją męską dumę i
się jej podporządkować? Na szczęście to ona odezwała się pierwsza.
–
Jak tam się czuje nasz śpiący królewicz? – zapytała z pozoru miłym głosem,
jednak wyczułem w nim nutę sarkazmu. Z pozoru wydawała się być normalną
dziewczyną, nosiła skromną, ale dość ładną bluzkę z długim rękawem, dżinsowe
spodnie i miała gładko uczesane włosy. Mierzyła około metr siedemdziesiąt i
wcale nie wyglądała na jakąś szczególnie wysportowaną, przez co tym bardziej się dziwiłem jak
poradziła sobie z Matim i resztą.
–
Gdzie ja jestem? – spytałem w miarę spokojnie, ukryłem swój strach, ale też nie
starałem się być agresywnym.
–
W pewnej ruderze za miastem. Jeszcze jakieś pytania? – Nie dałem się zwieść
temu miłemu uśmiechowi, dzięki niemu sprawiała wrażenie niewinnej dziewczyny,
ale ja wiedziałem, iż nie należy osądzać jej po pozorach.
–
Czego ode mnie chcesz? – było to najrozsądniejsze pytanie jakie mogłem w tej
sytuacji zadać.
–
Dobre pytanie. – odstawiła wiadro i zaczęła powoli krążyć po pokoju tam i z
powrotem, udając zamyśloną. Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy czasem ona nie
ma nierówno pod sufitem. – Być może niczego od ciebie nie chcę. Być może mam po
prostu słabość do brunetów. – jej uśmiech stał się bardziej szyderczy.
Ona
chyba nie zamierza… zwykle to faceci porywają w tym celu kobiety. Szatynka
musiała odczytać moje myśli z głupiej miny, bo nagle się roześmiała.
–
Nie martw się, twojej godności nic nie grozi. Co innego twojemu życiu.
Podeszła
do okna i odchyliła przysłaniającą je ciemną zasłonę. Promienie słońca w
mgnieniu oka wdarły się do pomieszczenia. Cofnąłem się gwałtownie jak oparzony
przez snopem światła, na ile pozwalały mi kajdanki.
–
Proszę, zasłoń okno. – jęknąłem, tracąc resztki męskiej dumy. Na szczęście posłuchała
mnie.
–
Jak widzisz nie masz dokąd uciec, jest dwunasta w południe. Nawet jeśli
uwolnisz się z kajdanek to pozostaniesz więźniem tych czterech ścian. – ten jej
wesoły ton zaczynał powoli doprowadzać mnie do szału. Nie mogła zachowywać się
jak normalny porywacz, czyli groźnie lub gburowato? Wtedy przynajmniej
wiedziałbym na czym stoję.
Zrozumiałem,
że muszę coś wykombinować, gdyż ratunek sam nie przyjdzie, zwłaszcza że jedyne
osoby, którym w ogóle mogłoby zależeć na uratowaniu mnie, leżą w jakimś zaułku
rozsypani w proch. Postanowiłem zablefować.
–
Mam sporo kumpli i wkrótce zaczną mnie szukać. Nie dasz rady aż tylu, więc
lepiej od razu mnie wypuść. – z całych sił starałem się być wiarygodny, choć
nie przychodziło mi to łatwo.
–
Czyli ilu? – spytała beznamiętnie.
Powiedzieć
pięciu? Nie, to może być dla niej za mało. Dwudziestu? Co ja myślę, to już
przesada, nie uwierzy mi. To może dziesięciu? Szatynka nie czekała aż się namyślę.
–
Ilu by ich nie przyszło, to ja chętnie zapraszam. Urządzimy sobie imprezkę,
będziemy się świetnie bawić, a przynajmniej ja będę się świetnie bawiła.
–
Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z czym masz do czynienia? Kim byli tamci
kolesie, których załatwiłaś? – szczerze byłem tego ciekaw.
Szatynka
zatrzymała się i rzuciła mi obrażone spojrzenie.
–
Będę zgadywać. – jej głos stracił całą wesołość – Jesteście wampirami, znanymi
także jako alpy, ghule, nosferatu i pod wieloma innymi nazwami. Jedni uważają was
za istoty nadprzyrodzone, zaś inni za niezwykłą mutację. Wasze komórki regenerują
się znacznie szybciej niż u ludzi, jednak płacicie za to pewną cenę. Organizm
wampira szybko traci składniki odżywcze, dlatego musicie pić cudzą krew, aby je
uzupełniać. Wasze zakończenia nerwowe tylko w niewielkim stopniu odbierają ból.
Oczy wampirów wychwytują nawet najmniejszą ilość światła, zaś ich zmysł powonienia
jest szczególnie wrażliwy na zapach krwi. Czy taka odpowiedź cię
satysfakcjonuje?
Szczęka
opadła mi z wrażenia, musiałem wyglądać głupio i tak też się czułem. Ona
wiedziała o wampirach więcej ode mnie. Zaraz po zakończeniu wykładu podeszła do
mnie i usiadła obok. Nie miałem pojęcia co teraz zrobi.
–
A wiesz jakie są środki zapobiegawcze przeciwko wampirom? – znów zaczęła
chwalić się swoją wiedzą – Pierwszym, jak już ci wiadomo jest światło
słoneczne, a konkretnie zawarte w nim promieniowanie ultrafioletowe. To dlatego
sztuczne światło nie czyni wam krzywdy. Ludzkie ciało potrafi naprawiać szkody
wyrządzone przez ultrafiolet, natomiast organizm wampirów jest na nie zbyt
wrażliwe i odnosi obrażenia znacznie szybciej niż jest w stanie je naprawić. Następnie
drugim sposobem jest srebro…
Nagle,
spod jej rękawa wysunęło się ostrze, podobnie jak w jednej grze, której tytułu
już nie mogłem sobie ze strachu przypomnieć. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy
przejechała nim po moim policzku. Dopiero po paru sekundach zrozumiałem, że
przystawiła mi do twarzy tępą stronę ostrza, ale mimo tego czułem na policzku
lekkie pieczenie.
–
Wasze organizmy zupełnie nie tolerują owego pierwiastka. – dokończyła
dziewczyna, której humor niespodziewanie powrócił, jednak ja wolałem kiedy była
mniej zadowolona.
I
w tym momencie dotarła do mnie jakże oczywista prawda.
–
Jesteś łowcą wampirów? – ojejku, powiedziałem to na głos?!
–
Jeżeli już to łowczynią i dziwię się, że tak długo zajęło ci dojście do tego
wniosku. Niemniej jednak, za poprawną odpowiedź zasługujesz na nagrodę. –
mówiąc to ukuła się srebrnym ostrzem w palec, a na jego koniuszku pojawiła się
kropelka krwi, którą następnie podstawiła mi pod nos.
–
No śmiało, wtedy w zaułku nic nie zjadłeś, to na pewno musisz być głodny.
Czy
jej do reszty odbiło?! Chce żebym ją ugryzł, czy może podpuszcza mnie, żeby
mieć pretekst do złojenia mi skóry? Podstawiła mi palec pod samą gębę lecz ja
dzielnie kręciłem głową, nawet nie miałem ochoty patrzeć na tą czerwoną ciecz.
–
A to ci niespodzianka, wampir abstynent. – zaśmiała się szatynka – To dlatego
nie rzuciłeś się na mnie razem z pozostałymi.
Wyciągnęła
spod bluzki dziwny wisiorek.
–
Ten duperel wydziela pewną substancję, która przyciąga wampiry. Wywołuje u nich
fałszywe pragnienie, jednak niektórzy potrafią się temu oprzeć. Przeważnie ci,
którzy czują pewne opory wobec picia krwi.
Teraz
wszystko stało się jasne, wydało mi się trochę dziwne, że chłopaki zaczepiły
dziewczynę, chociaż wcześniej już się pożywili.
–
Pierwszy raz spotykam takiego z oporami. – objęła mnie za szyję i to akurat tą
ręką, w której trzymała srebrne ostrze. To, że czułem się niekomfortowo było
mało powiedziane. – Może opowiesz coś o sobie? Jak masz na imię?
–
Ehm… Szczur… to znaczy… – Co ja gadam? To przeklęte ostrze mnie rozprasza.
–
Szczur? – uśmiechnęła się szyderczo – Słyszałam różne ksywy u wampirów, ale
taką to po raz pierwszy.
–
Tak naprawdę to na imię mi Radek. – wybełkotałem zmieszany.
–
Będę cię nazywać Myszka. Chyba lepiej być śliczną myszką, niż ohydnym szczurem,
nieprawdaż?
Wolałem
się z nią nie spierać, ta baba jest nieobliczalna. Myszka? Pewnie nazwała mnie
tak, bo wydaję jej się taki mały i bezbronny. Cholera jasna, to ja tu jestem
potworem, stworzeniem nocy, to ona mnie powinna się bać, a nie na odwrót!
–
Ja nazywam się Raven. Zaproponowałabym bruderszaft na uczczenie nowej
znajomości lecz niestety nie mam przy sobie nic do picia. – Ten jej miły ton głosu
jest naprawdę zwodniczy, nie sposób ocenić czy ona mnie rzeczywiście polubiła, czy
stara się uśpić moją czujność? I to jej imię, Raven. Moim zdaniem to jedynie
ksywa. Wiem, że słowo pochodzi z angielskiego lecz nie pamiętam co ono znaczy.
Poza tym dziewczyna nie ma żadnego zagranicznego akcentu, mówi jak typowa Polka.
–
Ile masz lat? – spytała po chwili.
–
Siedemnaście.
–
A jako wampir?
– Cztery – czyli razem dawało to dwadzieścia jeden lat
parszywego życia.
–
Pogryzłeś już kiedyś jakiegoś człowieka? – zabrzmiało to jakby podejrzewała
mnie o kradzież cukierka ze sklepu.
Coś
stanęło mi w gardle, nie wiedziałem jak odpowiedzieć. Prawda może się jej nie
spodobać, zaś jeżeli wyczuje kłamstwo, to również mogę skończyć ze srebrnym
nożem wbitym w serce. Nie mogłem też dłużej zwlekać z odpowiedzią, bo Raven
domyśli się, że coś ukrywam.
–
…Nie, nigdy, ja nigdy nie piłem człowieka. – zebrałem się w sobie i próbowałem
być jak najbardziej wiarygodny – Choć nie raz czułem głód i chociaż koledzy
często się ze mnie nabijali, to ja… po prostu nie mogłem. Żeby przeżyć żywiłem
się krwią kotów i gołębi, raz trafił mi się szczur i stąd się wzięła moja
ksywa. – pod koniec trochę się zagalopowałem, jednak dzięki temu byłem
przekonujący i dziewczyna mi uwierzyła. W końcu spora część z tego była prawdą.
–
No dobra, skoro jesteś osobnikiem o niskiej szkodliwości dla otoczenia, to dam
ci szansę na rehabilitację. – wreszcie schowała swoje ostrze lecz zaraz wyciągnęła
coś innego. Aż krew mi zmroziło na widok igły ze strzykawką wypełnioną
przeźroczystym płynem. Zerwałem się do ucieczki, niestety kajdanki w brutalny
sposób przypomniały mi, iż trzymają mnie przypiętym do kaloryfera. Nie miałem
jak się bronić przed igłą, którą dziewczyna wbiła mi w ramię.
–
Co to za świństwo mi wstrzykujesz?!
–
Truciznę – spokojnie odrzekła, wyjmując ze mnie strzykawkę – Zacznie działać po
około dobie.
–
Ale przecież mówiłem, że nie piję ludzi! – krzyknąłem desperacko, nie
rozumiejąc czemu nagle postanowiła mnie uśmiercić.
–
Nie panikuj, mam ze sobą antidotum. – pokazała mi fiolkę z pomarańczową cieczą
– Dostaniesz w zamian za małą przysługę. Widzisz, twoi kumple nie byli przecież
jedynymi wampirami w tym mieście. Krwiopijcy panoszą się po ulicach niczym
pchły po psim zadzie, a ty pomożesz mi wybić wszystkie te pasożyty. Oto co zrobisz
najpierw…
I jak wam się podobało? ^^
Czegoś podobnego się właśnie spodziewałem w ich relacjach... Podoba mi się naukowe podejście do wampiryzmu, to zawsze ciekawy motyw. Choć osobiście to bym połączył kwestię krwiopijców z chorobą genetyczną- porfirią, na którą (podobno) cierpiał Vlad Tepes, cz też jak kto woli, Vlad Palownik aka Dracula. Jak się o tym poczyta, to naprawdę wiele wspólnego można znaleźć. Sorry za błędy, piszę z komórki ...:D I jest obiecany Midgard.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem Drakula jest już strasznie wyświechtany. A jeśli chodzi o choroby genetyczne to jest taka jedna zwana "xeroderma pigmentosum" - polega na tym, że ciało nie naprawia uszkodzeń wywołanych przez promieniowanie UV. Ludzie chorzy na to muszą unikać światła słonecznego. To podsunęło mi pomysł na wyjaśnienie dlaczego słońce szkodzi wampirom.
OdpowiedzUsuńJakie błędy, ja nie widzę żadnych.
No to właśnie, porfiria powoduje zanik naskórka pod wpływem UV, a dodatkowo: czerwonawe zabarwienie zębów, kurczenie się dziąseł, przez co kły wydają się dłuższe i uwaga- alergię na allicynę, która znajduje się w czosnku. Wampir jak malowany. No ale racja, o Draculi już było wszystko co mogło być...
UsuńAch, skasował mi się komentarz. Miałam nadrobić u Ciebie wcześniej, ale szkoła zabrała mi czas, a teraz mam już wakacje, więc jak najbardziej się za to zabiorę. Rozbawiła mnie momentami ich rozmowa. Zwłaszcza wtedy, kiedy chłopak był przestraszony i mówił całkiem szczerze. Chociaż kto by się nie przestraszył, jakby mu ostrze pod gardło podstawiono. Jednak znajdą się Ci bardziej uparci. Łowcy wampirów bym się nie spodziewała, bardziej jakiegoś potwora ^ ^, ale ja tam w sumie nie siedzę w tematyce z wampirami. Bardzo mi się podoba końcówka. Widać, że będzie trochę akcji. Nie zakończyłeś czymś prostym, że puściła go wolno, tylko musi coś dla niej zrobić. Gdyby musiał ich do siebie przekonać, to nie wiem, jakby mu to wyszło, w końcu poprzednie towarzystwo średnio za nim przepadało. Ale w sumie może źle trafił. Ciekawe, co też mu za listę kroków przedstawi. I czy nawiąże się między nimi jakaś dobra relacja, może nawet przyjacielska? Skoro będą ze sobą "pracować". Chociaż charakter ich "pracy" jest dość... kontrastowy. Pozdrawiam i przyznaję, że udało Ci się mnie zaciekawić, aż chciało się więcej. W takim razie idę zaspokoić mój apetyt innymi Twoimi opowiadaniami ;P
OdpowiedzUsuńTrucizna i antydotium? Hmmm, w " Nocarzu" też jest taka sytuacja i miałam niezły ubaw jak młody chodził za straszymi, żeby przez przypadek nie zapomnieli go mu zaaplikować:-) Co do Twojego tekstu, mam nadzieję, że czymś nas zaskoczysz.
OdpowiedzUsuńParę niespodzianek czeka. Głównie chodziło mi o przedstawienie odwrotnej sytuacji: wampir jest zagrożony przez dziewczynę (która to w takich historiach zwykle bywa ofiarą)
UsuńTrucizna i antidotum też oklepany motyw. :P Ale dobry, więc jest ok. :) Nie porzucaj tego opowiadania, bo jest w porządku, a nawet jak odbiorcy się nie chcą znaleźć, to przecież jesteś to winny swoim bohaterom.
OdpowiedzUsuńJa czytam dalej.
Pzdr!
Z tą trucizną to okaże się później coś ciekawego...
Usuń